W ramach rozwoju zawodowego miałem okazję polecieć do Niemiec, a dokładniej do Frankfurtu. Oto wrażenia.
Angielski
Ciekawe jest to, że większość istot mówi po angielskiemu. Nieważne czy starsza babcia czy młody osobnik – angielski to podstawa. Nawet ludzik wykrzykujący na bazarze co tam ma do sprzedania, po zapytaniu o towar odpowiada po angielsku. Nie to co u nas, gdzie znajomość języków boli i razi mózgi młodych idiotów ludzi.
Kultura
Market na tzw. zadupiu. Ludzie widzą, że masz tylko jeden produkt do kupienia to będą się upierać żebyś stanął przed nimi. Jakoś to, że mają dużo więcej do kupienia nie zaburza ich harmonogramu dnia i mogą sobie pozwolić na przepuszczenie Ciebie. U nas to nie do pomyślenia żeby taka sytuacja miała miejsce.
Tak samo jest, gdy coś Ci spadnie. Rzuca się część najbliższych osobników żeby tylko pomóc podnieść spadnięte drobne. U nas? jeszcze by Cię zezwali za ślamazarstwo.
Równie chętnie pokierują Cię po mieście czy pomogą kupić bilet.
Kobiałki
Niestety, pleonazm w stylu „brzydka Niemka” jest prawdą. Przebyłem sporo kilometrów ulicami miasta czy kolejkami i nie spotkałem ani jednej ładnej Niemki. Jedyną zaletą typowej mieszkanki są duże piersi. To jednak i tak nie pomaga w uznaniu jej urody. Zatem Słowianki wygrywają!
Jedzonki
Prawdą jest liczba Turków i bliskowschodnich plemion w kraju – sporo ich. A skoro sporo ich to nie może zabraknąć ichniego jedzenia. Takim oto sposobem na połowie ulic stoi conajmniej jeden bar czy restauracja z kebabami bądź hamburgerami. Jednakże cenowo nie przeraża – ilość ojro po zmianie na złotówki daje nam ceny jak w Polandii np. 6 € za hamburgera (3 razy większy niż makdonaldowy) z frytkami co daje 24 zł. McDonald niestety ma równie poryte ceny jak w Polszy – ten sam hamburgier kosztuje chyba 5-6 €, bez sensu.
Zatem panowie i panie: uczta się angielskiego , bądźcie bardziej kulturalni, róbta lepsiejsze jedzonki a kobiałki miejcie piękne i wspaniałe bo inaczej zdechniecie z malkontenctwa i niewiedzy. Bez tego sobie nie poradzicie w życiu.