Ktokolwiek choć raz w życiu robił pranie wie, że po wypraniu już partii ubrań trzeba z pralki coś wyjąc, by móc dorzucić kolejne brudy. Prosta zasada: bęben pełen = trzeba opróżnić.
Albo po zalaniu czubatym kawy (menisk wypukły) nim cokolwiek się doda, należy co nieco „usiorbać”. Proste? Chyba tak.
Jednakże cała ta logika siada, gdy mamy do czynienia z komunikacją publiczną. Siada również w wielu innych miejscach i sytuacjach.
Jakimś magicznym sposobem całkiem spora grupa ludzi traci zwoje mózgowe, gdy ma wsiąść do autobusu. Potrzeba wtedy nie lada geniuszu by zrozumieć, że najpierw muszę, kuźwa, wysiąść by jakikolwiek baran mógł zając moje miejsce. Ale nie! Jeden idiota z drugim MUSZĄ się wpychać jakby ich sam diabeł posuwał. Nic nie zrobisz, bo Jaśnie Wielmożny Król się uprze i już.
Z resztą… Królewien też co niemiara, a co najgorsze: nie tylko w naszym pięknym kraju. Syndrom pralki można zaobserwować w każdym zakątku świata bez względu na pochodzenie barachła.
Dla mnie zrozumiałe jest to, że przestrzenie zamknięte cechują się mniejsza ilością wolnego miejsca od otwartych i dotyczy to również pociągów, sklepów, kościołów i bóg wie czego jeszcze. Dla buraków to już wyższy poziom abstrakcji.
Ów debilizm to nie tylko objaw zaniku umiejętności logicznego myślenia, czy też zezwierzęcenia tłumu. Zaobserwowałem bowiem tę wadę jako następstwo krzywo pojmowanej grzeczności:
Stoję sobie przy bramce osiedlowej w kolejce wychodzących, a tu starsza „Pani” stwierdza, że grzecznie będzie ruch zatamować i wpuścić do środka kilka osób z zewnątrz.
Może faktycznie tak grzeczniej? Nie wiem, nie znam się. Wiem jednak, ze luźniej się w tłumie nie zrobiło.
Czy ludzie naprawdę nie potrafią w tej całej swej pogoni przystanąć na chwilę i nad tym pomyśleć? Albo niech ich życie będzie chociaż spójne i zrozumieją, że to, co sprawdza się przy praniu, może zadziałać gdzie indziej?